A miało być tak pięknie. Dostałem już zdjęcia z warsztatu lakierniczego, który zrobił przygotowanie do lakieru. Coś mnie jednak tknęło, aby pojechać to zobaczyć, zanim kolejny etap zostanie wykonany…
Z dalszej perspektywy samochód wyglądał dobrze, zobaczcie sami.
Jednak skracając perspektywę, było tylko gorzej. Brak trzymania linii, kilogramy kitu, aby to wyprowadzić. Wszystko źle. To nie to czego się spodziewałem. I to nie to za co płaciłem blacharzowi… Wygrało przeświadczenie, że
„Panie, to przecież tylko maluch, czego się Pan spodziewałeś, przecież to jest lepiej niż wyjeżdżało z fabryki…”
Decyzja zapadła szybko, zmiana warsztatu blacharskiego i ponowne rozebranie. To jakie kwiatki wyszły po poprzednim blacharzu, jednym słowem – masakra. Nadwozie wróciło ponownie do stanu gołego. Zobaczcie w jakich miejscach podokładane są małe łatki. Ponadto zostało mnóstwo niewyczyszczonej rdzy, więc będzie co robić.
Kolejny komplet części i kolejne roboczogodziny. Ale myślę, że w przypadku takiego oto rzadkiego wrzosa, warto. Rachunek bankowo przewyższy wstępne założenia, ale wg mnie jak robić to robić. Nie akceptuję półśrodków.